Nie było „beczki” ani „pancernej brzozy”

O smoleńskich faktach i mitach, oglądaniu wraku samolotu przez ekspertów oraz wpływie czynników zewnętrznych z Antonim Macierewiczem rozmawia Wiesława Lewandowska

Wiesława Lewandowska: – Od pewnego czasu media przekonują, że większość Polaków jest bardzo znużona katastrofą smoleńską, że nie oczekuje już żadnych wyjaśnień. Dziwi to Pana?

Antoni Macierewicz: – To nie jest prawda. Polacy chcą rozmawiać o Smoleńsku, gdy wiedzą, że spotkają się z uczciwą analizą, a nie z kłamliwą propagandą. Ludzie nie są znużeni informacjami na temat katastrofy smoleńskiej, co najwyżej zmęczeni bezradnością wobec kłamstwa smoleńskiego. Wielu Polaków prezentuje bardzo jednoznaczne przekonania…

– Czyli jakie?

– Po prostu uważają, że mieliśmy do czynienia z zamachem, ze świadomym doprowadzeniem do śmierci Prezydenta RP i znaczącej części polskiej elity politycznej. To przekonanie jest dobrze ugruntowane wśród tzw. szarych ludzi, ale skrywane i rzadko ujawniane publicznie wobec takich opiniotwórczych i zarazem opresyjnych mediów, jak TVN, „Gazeta Wyborcza” czy obecnie nawet publiczna TVP, które podobne osądy piętnują i wyśmiewają. Znaczna część społeczeństwa uważa, że odpowiedzialność za tę tragedię leży zarówno po stronie rosyjskiej, jak i po stronie rządu Donalda Tuska.

– Polski raport komisji Millera, który główną winę przypisał pilotom, nie zbulwersował jednak opinii publicznej, został przyjęty raczej spokojnie…

– Może to z powodu wspomnianej opresji medialnej… Raport ten jest zbiorem niejasności i przekłamań, które w sposób skrajny ignorują i lekceważą opinię publiczną, licząc właśnie na jej zmęczenie bezradnością wobec kłamstwa smoleńskiego. W przeciwnym razie nie stosowano by takich nieścisłości, jak np. zamieszczenie zdjęcia kokpitu samolotu TU-154 M, lecz nie tego roztrzaskanego, tylko podebranej internaucie fotografii egzemplarza nr 102… Ten fakt pokazuje, że tak naprawdę komisja rządowa nie prowadziła skrupulatnych badań, a tylko układała pewną historyjkę pod z góry założone tezy. Miano udowodnić tezę o winie pilotów i odpowiednio dopasowywano, w dodatku niechlujnie, fakty oparte prawie wyłącznie na danych Anodiny. Te zaś, które nie pasowały, pomijano.

– A może wobec braku dokumentów i dostępu do dowodów komisja Millera po prostu nie miała szans, aby ustalić rzeczywiste przyczyny katastrofy?

– Moim zdaniem, to nieprawda. Dowodzą tego skuteczne działania naszego zespołu parlamentarnego, którego formalny zakres możliwości był nieporównanie mniejszy niż komisji rządowej. Dodam tu, że urzędnicy Sejmu od samego początku odmawiali nam jakiejkolwiek pomocy, marszałek Schetyna nie zgodził się nawet na wydanie drukiem Białej Księgi, choć jest to przecież efekt prac prowadzonych przez posłów i senatorów RP. Odmówił także sfinansowania naszych ekspertyz…

– Wobec tego – jak one powstają?

– Niezbędne koszty pokrywamy z prywatnych kieszeni, część ekspertyz – a mamy znakomitych ekspertów polskich i amerykańskich – została wykonana w ramach pomocy i zaangażowania ludzi dobrej woli.

– Zarówno raport MAK, jak i raport Millera dość jednoznacznie opisują przebieg wydarzeń, wskazują winnych i tym samym kończą sprawę. Przeczące tym ustaleniom badania zespołu sejmowego wciąż trwają i dostarczają nowych, bulwersujących informacji. Jak dużo ich jeszcze przed nami?

– Z pewnością konieczne są jeszcze czasochłonne analizy… Dotyczyć one będą nieodtworzonego wciąż przebiegu wydarzeń ostatnich 20-30 sekund lotu. Z kolejnych cząstkowych informacji, które dotychczas nam przekazano, wynika, że nie było uderzenia w brzozę, że samolot przeleciał kilka metrów nad tym drzewem. Moment katastrofy został poprzedzony przez dwa silne wstrząsy, a na wysokości 15-17 m nastąpiło załamanie zasilania elektrycznego i upadek samolotu na ziemię. Na pewno nie było też tzw. beczki, czyli obrotu samolotu, a słynna „pancerna brzoza” nie złamała skrzydła samolotu.

– Skąd wiadomo, że nie było „beczki”, a brzoza nie złamała skrzydła?

– Z analizy pracy radiowysokościomierza, który pokazywał przytaczane w obu raportach dane dotyczące wysokości samolotu. To urządzenie umieszczone jest pod kadłubem kokpitu, a po przechyleniu samolotu przekraczającym 30 stopni jego wskazania przestają być precyzyjne – przy 40 stopniach w ogóle nie można ich brać pod uwagę… Wraz z obrotem samolotu wokół osi stożek fal radiowych zaczyna biec horyzontalnie, a następnie trafia w niebo, a więc urządzenie wskazuje nieskończoność… Zatem, gdyby samolot był odwrócony – wysokościomierz nie mógłby wskazać o godz. 10.41.05, że samolot znajduje się na wysokości 15 m nad ziemią… a takie wskazanie odnotowały przyrządy!

– Na czym więc opierało się twierdzenie, że samolot odwrócił się po zderzeniu z brzozą?

– Na kłamstwie. W raporcie Millera nie ukrywa się tego, że kąt przechylenia samolotu został wyliczony, a nie jest wynikiem zanotowanych wskazań przyrządów podających parametry lotu. Dokonano więc ekstrapolacji poprzedniego przechylenia, zakładając, że było ono pogłębiane. Ale ważniejsze jest, że nikt nie badał skrzydła ani wraku z punktu widzenia uderzenia w brzozę. Nie ma żadnych dowodów, a nawet przesłanek wskazujących na to, że brzoza złamała skrzydło. A mimo to na takiej właśnie tezie oparto cały dowód w sprawie katastrofy smoleńskiej. Po przedstawieniu na posiedzeniu zespołu parlamentarnego w dniu 8 września br. wyników badań przeprowadzonych przez prof. Wiesława Biniendę wiemy, że brzoza nie złamała skrzydła. Przypomnijmy, że prof. Binienda badał w 2003 r. przyczyny katastrofy wahadłowca Columbia. Ta sama metodologia posłużyła mu teraz do badania katastrofy TU-154 M. Precyzyjnie zostało odtworzone matematycznie skrzydło i brzoza, a następnie przeprowadzono serię eksperymentów, badając, jak się zachowa samolot po uderzeniu w brzozę z tą samą prędkością, na tej samej wysokości i pod tym samym kątem, jak to opisuje MAK i raport Millera. Wynik jest jednoznaczny: brzoza zostaje przecięta, skrzydło lekko wyszczerbione, ale trajektoria i stabilność lotu – nienaruszone. Dzięki temu wiemy już z pewnością, że brzoza nie złamała skrzydła. Tak więc główna teza raportu Anodiny i raportu Millera jest błędna. Jest fałszem niemającym precedensu w historii badania katastrof samolotowych.

– Komisja Millera składała się z najlepszych ponoć fachowców, skąd więc tego rodzaju przeoczenia?

– No właśnie! Dziwię się ekspertom, którzy stwierdzili, że samolot roztrzaskał się o ziemię. Przecież trzy dni przed ogłoszeniem raportu Millera prokurator wojskowy Krzysztof Parulski poinformował opinię publiczną, że do katastrofy doszło 15 m nad ziemią – z chwilą wyłączenia zasilania samolotu. To jest fakt, który my podawaliśmy już ponad pół roku wcześniej!

– Ta informacja prokuratora została jednak niezauważona, a może zlekceważona, bo powiązana z „wątpliwym” wynikiem pracy zespołu sejmowego?

– Tak, ale wtedy pojawiły się też sugestie p. Edmunda Klicha, że może rzeczywiście tak właśnie było… „Jednak – przekonywał – ten samolot zaczął rozpadać się od momentu uderzenia w brzozę, czyli ok. 3-5 s wcześniej. Następnie podczas lotu nad drzewami gałęzie zaczęły wkręcać się w silniki i to spowodowało katastrofę…”.

– A nie mogło tak być?

– Nie. Tak nie było. Brzoza nie złamała skrzydła i samolot nie zrobił „beczki”. Żadne gałęzie nie wkręcały się w silnik. To w ogóle bzdura z punktu widzenia budowy i działania silników TU-154. Gdyby to jednak było możliwe – mielibyśmy łatwo sprawdzalny dowód w postaci konkretnego uszkodzenia silników. Te silniki istnieją w całości, nie rozpadły się…

– Ale przecież nie zostały przez polskich ekspertów sprawdzone!

– To po pierwsze, a po drugie – ci sami ludzie, którzy mówią, że gałęzie wkręcały się w silniki, twierdzą też, że silniki pracowały bez zakłóceń do samego końca, czyli do zderzenia z ziemią. Te sprzeczności są dramatyczne, a wyjaśnienia – całkowicie nieprzekonujące i niewiarygodne. Należy odnotować prokuratorskie potwierdzenie faktu wyłączenia zasilania na wysokości 15 m, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy.

– Polscy eksperci jednak nadal podważają tę hipotezę, twierdząc, że nic takiego nie wynika z zapisu czarnych skrzynek, że to tylko błąd interpretacyjny.

– Tylko że informacja o przebiegu wydarzeń nie pochodzi z tych skrzynek, lecz z pamięci komputera, która jest niezależna i niezwiązana w żaden sposób z czasem notowanym przez skrzynki. Komputer ma takie zabezpieczenie, które sprawia, że z chwilą wyłączenia jego zasilania jest jeszcze możliwość zamrożenia danych, które potem można odtworzyć. Nasze ustalenia potwierdzają, że przebieg ostatnich kilkudziesięciu sekund katastrofy był zupełnie inny, niż dotychczas przedstawiano. Przyczyną katastrofy były czynniki zewnętrzne, niezależne od woli pilotów. Uderzenie w brzozę nie spowodowało tej tragedii!

– A w wyobraźni Polaków już niemal na dobre zakodował się obraz skrzydła samolotu ścinającego brzozę, a właściwie – jak przekonują eksperci – brzozy ścinającej skrzydło samolotu…

– Wspomagający nasz zespół amerykańscy eksperci przeprowadzili – za pomocą najnowocześniejszego programu NASA – symulację uderzenia „tego” skrzydła w „taką” brzozę. Okazało się, że znajdujące się w konstrukcji tegoż skrzydła metalowe wzmocnienia (lonżerony) nie mogły ulec złamaniu przy uderzeniu w tę brzozę. Prawdopodobnie jednak zderzenia z brzozą wcale nie było, bo samolot leciał kilka metrów nad nią…

– Pada zarzut, że amerykańscy eksperci też pracują na rosyjskich danych…

– Tak nie jest. Prace zespołu opierają się na danych uzyskanych w wyniku badań przeprowadzonych przez laboratoria pracujące w USA oraz na eksperymencie przeprowadzonym w Polsce, ujawniającym, że przycisk „odejście” powinien umożliwić manewr planowany przez kapitana Protasiuka – odejścia w automacie. Dzięki ujawnionym wynikom badań wiadomo z pewnością, że musiała nastąpić awaria przycisku „odejście”, że brzoza nie złamała skrzydła i samolot nie odwrócił się o 180 stopni, a wreszcie, że tragedia rozegrała się 15-17 m nad ziemią, gdy doszło do awarii zasilania elektrycznego. To komisja Millera, dzięki premierowi Tuskowi, skupiła się na tym, co dostała od Rosjan… Oddając śledztwo w ręce ekspertów rosyjskich, rząd Tuska całkowicie je zablokował. A z drugiej strony – właśnie dzięki temu możemy się przekonać, jak dalece manipulowano tymi faktami w obu raportach – rosyjskim i Millera – w celu przedstawienia zgodnej z pewnymi tezami interpretacji zdarzeń.

– Na przykład jakich zdarzeń?

– Można mówić o mistyfikacji przedstawionej w obu tych raportach, po to by udowodnić, że wypadek był skutkiem błędu kapitana. Z badań punktów geograficznych, wskazanych przez urządzenia TAWS, wynika, że zmiana trajektorii lotu samolotu nie wiąże się w żaden sposób z brzozą, tylko z zupełnie innymi wydarzeniami, i że nastąpiła dużo później. W skrzynce rejestrującej parametry lotu te wydarzenia są odnotowane jako 2 silne wstrząsy, które miały miejsce 3 s przed uderzeniem w ziemię. Przyczyną katastrofy było działanie zewnętrzne.

– Czy można przypuszczać, jakiego rodzaju?

– Tego jeszcze nie wiemy. Ale powtarzam – nie był to wynik uderzenia w brzozę ani odwrócenia się samolotu, i nie był to błąd polskich pilotów. Ten fakt jest ukrywany przed opinią publiczną zarówno przez stronę rosyjską, jak i przez rząd premiera Tuska. W raporcie Millera stworzono pozory, że polscy eksperci np. badali wrak.

– Pozory? Opinia publiczna była informowana o kłopotach z dostępem do wraku…

– To było coś dużo gorszego, co należy właśnie nazwać mistyfikacją. Mamy na to dowód w postaci oświadczeń ekspertów podpisanych pod raportem Millera, oświadczeń złożonych w lutym 2011 r., w których przyznają, że nie zbadali wraku samolotu. Nie doszło do tego, ponieważ przewodniczący polskiej komisji – Bogdan Klich wyjechał z Rosji akurat w tym terminie, w którym Rosjanie wyznaczyli badanie wraku. Faktem jest, że pół roku później na posiedzeniu Senatu owi eksperci, milcząc, potakiwali panu Millerowi, mówiącemu, że wrak został „zbadany wizualnie” – cokolwiek to miałoby znaczyć.

– Czyli jak badano ten wrak?

– Gdy próbowaliśmy o to dopytać, okazało się, że po prostu… popatrzyli i ocenili.

– Jak gapie przy stłuczce samochodów na skrzyżowaniu?

– Tak! Tak to mniej więcej wyglądało. To niespotykane w historii badania wypadków lotniczych! Obejrzeli szczątki rozbitego samolotu, potem obejrzeli zdjęcia i na tej podstawie „kompetentnie” ocenili, co się stało ze skrzydłem, co z silnikiem, wysnuli wnioski, ustalili przyczyny… To niedopuszczalne. Najbardziej jednak gorszące jest to, że ta procedura została zaakceptowana i autoryzowana przez rząd premiera Tuska. Powiem mocno: uważam, na podstawie badań prof. Biniendy, że minister Miller jest odpowiedzialny za sfałszowanie dokumentu państwowego, jakim jest raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych. A prokuratura nie reaguje.

– Tymczasem to komisja sejmowa jest ścigana przez prokuraturę. Za co?

– Za Białą Księgę. To jest pierwsza w historii parlamentaryzmu niepodległej Polski sytuacja, w której organ sejmowy jest ścigany za prace na rzecz ujawnienia prawdy. Zarzuca się nam zdradę tajemnicy śledztwa. A oskarża nas o to prokuratura, która ponosi odpowiedzialność za zatajanie przed społeczeństwem wielu bardzo ważnych i nieobjętych tajemnicą państwową informacji, jak np. o dokładnym czasie katastrofy, który był nieprawdziwie podawany przez co najmniej miesiąc, choć od pierwszego dnia był znany… Prokurator Seremet już w pierwszym tygodniu po tragedii zapewniał, że śledztwo będzie jawne, poza faktami objętymi tajemnicą państwową. Chciałbym więc, aby odpowiedziano mi, czy tajemnicą państwową jest np. informacja, że samolot TU-154 M-101 przed tym tragicznym lotem miał kilkanaście zasadniczych awarii, w tym awarii systemów, które wskazywano później jako przyczyny tragedii? A może tajemnicą państwową jest fakt, że funkcjonariusze BOR-u nigdy nie sprawdzali lotniska w Smoleńsku, co wskazywałoby na odpowiedzialność pana Millera jako szefa MSWiA, nie tylko polityczną, ale karną, za złamanie instrukcji HEAD? Rozumiem, że prokuratura chroni w ten sposób człowieka, którego tak naprawdę powinna ścigać.

– Jak Pan dziś odpowie na pytanie, które przez 2 lata powtarzają zarówno zwolennicy teorii spiskowych, jak i rządowych, że do tej katastrofy musiało dojść z wielu powodów?

– Być może to, co traktujemy tylko jako zwykłe zaniedbania, było zaniedbaniami przez kogoś dopuszczonymi… Być może te zaniedbania oraz przyczyny zewnętrzne układają się w całość… Nie chciałbym tego rozstrzygać, nawet jeśli powiązanie znacznie wcześniejszych i ostatnio stwierdzonych faktów tworzy logiczny łańcuch przyczyn.

– Jakie wcześniejsze fakty ma Pan na myśli?

– Musielibyśmy zacząć od zamachu gruzińskiego w 2008 r. i ujawnionych niedawno podejrzeń o inwigilację prezydenta Lecha Kaczyńskiego, m.in. przez centrum antyterrorystyczne (CAT) usytuowane w ABW. Dlaczego prezydent był inwigilowany? Do dzisiaj nie zostało to wyjaśnione. Dlaczego po zamachu gruzińskim sporządzono i ujawniono kuriozalny raport CAT, stwierdzający, że zamachu nie dokonali Rosjanie, lecz była to prowokacja gruzińska? Dlaczego dano pożywkę do atakowania prezydenta, do sugestii, że to ofiara jest sprawcą czynu wymierzonego w siebie samego? Przypomnijmy tu choćby słowa marszałka Bronisława Komorowskiego z 2008 r.: „Jaka wizyta, taki zamach. Z 30 m tylko ślepy snajper by nie trafił”. Wtedy rozpoczął się ten proces oswajania opinii publicznej, że prezydentowi coś się może zdarzyć i że on sam będzie sobie winien…

– I dlatego Polacy, gdy minął pierwszy szok, tak gładko potem przyjmowali wszelkie oficjalne tłumaczenia?

– Tak właśnie sądzę. Dlatego też do pewnego stopnia zaakceptowano także nawet te późniejsze działania premiera, niezgodne z interesem Polski.

– Które konkretnie?

– Przede wszystkim chodzi o rezygnację z egzekwowania porozumienia dwustronnego z 1993 r., które dawało Polsce możliwość uczestniczenia w wyjaśnieniu tego dramatu na równych prawach z Rosjanami. Przez pierwsze dni prowadzono badania według procedury przewidzianej tą właśnie umową, co zeznał przed zespołem prof. Żylicz, a później potwierdził minister Bogdan Klich – niestety, dopiero po swej dymisji. Tymczasem już 13 kwietnia 2010 r. premier Tusk, czy to pod presją rosyjską, czy z własnej inicjatywy – tego nie wiemy – zrezygnował z porozumienia z 1993 r. i zgodził się na to, by tragedia smoleńska była badana w oparciu o zarządzenie premiera Putina.

– Nie według konwencji chicagowskiej?

– No właśnie, wprowadzono w tej sprawie wiele zamętu. Konwencja chicagowska nie miała tu zastosowania, ponieważ katastrofa smoleńska nie była katastrofą samolotu cywilnego, dlatego teraz organ regulujący postępowanie według tej konwencji, czyli ICAO, nie może ingerować… Od raportu MAK nie ma odwołania. Dlatego to, co zapowiadał premier Tusk po ogłoszeniu rosyjskiego raportu, że będzie międzynarodowy arbitraż, wnioski do ICAO, interwencje – było po prostu socjotechnicznym kłamstwem. Rzeczywistą podstawą prawną do badania tej tragedii jest zarządzenie premiera Putina! Można więc powiedzieć, że polscy urzędnicy przez ostatnie półtora roku wykonywali polecenia oparte na rosyjskich przepisach. Do tego doprowadziły decyzje Donalda Tuska.

– Dlatego zarzuca Pan premierowi złamanie polskiego prawa, złamanie Konstytucji RP?

– Tak. Po pierwsze, dlatego że w sposób sprzeczny z polską konstytucją zawarł z premierem Rosji porozumienie o rezygnacji z korzystnej dla Polski umowy międzynarodowej. A po drugie – że złamał art. 129 KK, mówiący o tym, że kto, będąc uprawnionym do reprezentowania Rzeczypospolitej Polskiej, wchodzi w porozumienie z organami innego państwa na szkodę Rzeczypospolitej, podlega karze więzienia od roku do 10 lat. Rezygnując ze wspomnianego porozumienia, premier w sposób znaczący pogorszył sytuację polskiej strony, a w konsekwencji – do dzisiaj nie mamy czarnych skrzynek ani wraku samolotu. Krótko mówiąc – Polska jest bezradna!

– W miesiąc po publikacji polskiego raportu – w samym środku kampanii wyborczej – ogłoszono, że wrak będzie zbadany przez polskich ekspertów! Czy to nie jest dyplomatyczny sukces polskiego rządu?

– Raczej wyborcza gra, którą zarzuca się stronie przeciwnej… A moim zdaniem, jest to po prostu przyznanie, że raport Millera jest fałszerstwem, bo jasno z tego wynika, że nie został oparty na niezbędnych badaniach. Ten raport jest polityczną kompilacją hipotez, wyobrażeń, bezpodstawnych stwierdzeń. Dopiero na początku września 2011 r. prokurator generalny Andrzej Seremet po rozmowie z Aleksandrem Bastrykinem, szefem rosyjskiego Komitetu Śledczego, ogłosił, że polscy eksperci pojadą badać wrak w październiku. Może wtedy wszystko już przykryją normalne o tej porze w Rosji opady śniegu…

– Uważa Pan, że to zakrawa na kpinę z polskich śledczych?

– Tak, zresztą od samego początku rząd Tuska na to pozwolił. Po upływie prawie półtora roku można jednoznacznie stwierdzić, że Rosjanie świadomie blokują dostęp strony polskiej zarówno do wraku, do czarnych skrzynek, jak i do innych dowodów, np. protokołów sekcji zwłok. Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie działają tak, bo obawiają się, że ujawnione dowody obarczą ich odpowiedzialnością za dramat smoleński. Rząd Tuska pomaga Rosjanom w tym działaniu. Chcę jasno powiedzieć, że mamy do czynienia z matactwem mającym na celu ukrycie prawdy.

– Czy to jednak nie za ostry sąd, Panie Pośle?

– Nie. Po rozpoczęciu pracy zespołu mówiłem publicznie o zbrodni moralnej – teraz wiem, że mamy do czynienia z faktami, z których wynika, że pasażerowie tego samolotu zginęli w wyniku działania czynników zewnętrznych…

– Jak długo jeszcze potrwają badania komisji sejmowej?

– Do skutku.

– A nie jest Pan, jak inni, „zmęczony katastrofą smoleńską”?

– Jestem bardzo zmęczony działaniami na szkodę państwa polskiego, działaniami mającymi na celu ukrycie prawdy, ale to nie zmienia mojej determinacji...

* * *

Antoni Macierewicz – kandyduje z listy PiS do Sejmu RP z obszaru miast na prawach powiatu Piotrków Trybunalski i Skierniewice oraz powiatów: bełchatowskiego, opoczyńskiego, piotrkowskiego, radomszczańskiego, rawskiego, skierniewickiego i tomaszowskiego (województwo łódzkie)

"Niedziela" 39/2011

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl