Gdzie był Pan Bóg?

Abp Józef Michalik

W artykułach prasowych, rozmowach w radiu i telewizji związanych z tragedią azjatycką od czasu do czasu pojawia się pytanie o obecność Pana Boga, o sens tej tragedii, ludzie zastanawiają się, czy jest to kara Boża. Pojawiają się nawet zdania podające w wątpliwość Boże Miłosierdzie. Trudno wobec tych pytań, które zresztą rodzą się w wielu z nas, przejść obojętnie. Wydaje się, że w obliczu każdego nieszczęścia cały potencjał zainteresowania należy skoncentrować na pomocy ludziom dotkniętym nieszczęściem. I dlatego nie trzeba pytać: gdzie jest Pan Bóg? - tylko trzeba najpierw zapytać: gdzie są ludzie? Potem przyjdzie czas na dalsze refleksje, np.: w jakim stopniu można było uniknąć tego cierpienia, gdyby człowiek zachował wobec Boga i siebie postawę pokory? Przecież wiemy, że zwierzęta uciekały z zagrożonych terenów. Warto zapytać: czy nie ma związku między brakiem szacunku do spraw natury a tym wielkim nieszczęściem, czy i na ile ludzie, wkraczając zbyt agresywnie ze swymi eksperymentami w atmosferę i wnętrze ziemi, nie uruchomili procesu, który dopiero się zaczyna, a to wielkie nieszczęście jest może pierwszym krzykiem natury?!
Są też inne obserwacje.
Wiemy, że turystyka to główne źródło dochodu tych biednych wysp. Wielekroć próbowano zainstalować tam odpowiednie urządzenia ostrzegające. Raz czy drugi zdarzyło się, że ostrzegano o niebezpieczeństwie, ale władze tamtejsze zignorowały ostrzeżenia, motywując to obawą, że turyści opuszczą wyspy i w ten sposób straci się sporo pieniędzy. Nie wiemy, jak było tym razem. Faktem jest, że fala tajlandzka dotarła do wybrzeży Sri Lanki pół godziny po sygnale alarmowym. Nie wszystkich udałoby się uratować. Ale czy próbowano? To są ludzkie sprawy, ci ludzie oczekują ludzkiej pomocy i trzeba się mobilizować, żeby im pomóc.
Bolesna i zdumiewająca jest jednak okoliczność, że od dziesiątków lat nie dociera do naszej świadomości tragedia umierających z głodu ludzi, że usypiamy sumienia i zamykamy uszy i oczy na zabójstwa poczętych, niewinnych przecież dzieci, że łatwo - zbyt łatwo - usprawiedliwiamy każde zło.
Wszelkie tego rodzaju dramaty, gdzie u podstaw leży ludzkie cierpienie, często niezawinione, pokazuje również potrzebę ludzkiej solidarności i ją wyzwala, i to jest jakaś wartość każdego, także tego nieszczęścia, które pozwala nam je wypośrodkować, właściwie spojrzeć na nasze życie, na nasze możliwości i trudności.
Solidarność prawdziwa, twórcza przejawia się nie tylko w rzuconej złotówce czy milionach dolarów, ale winna ujawnić się integralnie przez solidarność wewnętrzną w modlitwie, we współczuciu, w refleksji nad życiem, które jest wielkim zbiorem naczyń połączonych. To wszystko prawda, ale nadal jawi się pytanie - dlaczego? Jasnej do końca odpowiedzi na tak postawione pytanie nie ma, bo cierpienie, każde cierpienie, jest wielką tajemnicą.
Można i trzeba pytać, czy to cierpienie było nie spowodowane przez ludzi.
Pojawia się w tym kontekście refleksja o przeróżnych znanych, a najczęściej nieznanych eksperymentach nad naturą. Czy gwałt zadawany naturze może być bezkarny? Dziki, nieetyczny pęd za dobrobytem... Przecież np. Ameryka nie podpisała konwencji z Kioto, która obligowała wszystkie kraje, także wielkie mocarstwa, do ochrony natury.
Jest rzeczą znamienną, że to nieszczęście zdarzyło się właśnie w tym miejscu - w miejscu, gdzie ludzie są biedni, eksploatowani przez wielki światowy biznes turystyczny. Może to właśnie jest znak, przestroga od Pana Boga...
Pan Bóg być może chciał powiedzieć - po ludzku oczywiście rozumując: To, co robicie, to, że nie słuchacie Bożych praw, danych dla waszego dobra i bezpieczeństwa, to, że je przekreślacie, powoduje cierpienie, niezależnie od tego, kto je spowodował. Wszyscy cierpią. Zatem jest to wezwanie do przemyśleń i wniosków, że wszyscy mają obowiązek bronić Bożych praw i praw natury. Kolejny problem, który musi się pojawić w sytuacji takiej hekatomby, to pytanie o podziemne doświadczenia atomowe. Eksperymenty jądrowe muszą się odbić na wszechświecie. Są naturalne przesunięcia tektoniczne, ale są dowody na to, że te eksperymenty spowodowały drgnienie, a może nawet przesunięcie osi ziemi. Jest to wielka przestroga, mówiąca, że prowokacja człowieka prowadzi do wyzwolenia nieporządku w naturze.
Można też powiedzieć, że patrząc na te kraje, zwane rajem urlopowym, widzimy, iż pęd człowieka za odpoczynkiem bez uwzględnienia etyki, moralności - też powinien skłaniać do refleksji. Odpowiedzialni korespondenci piszą, że turystyka na Daleki Wschód nie zawsze była chęcią wypoczynku, ale często wynikała z żądzy zarobku na tych biednych ludziach, np. przez przemyt narkotyków, a nawet handel dziećmi. To wielka tragedia, która się przy tej okazji ujawnia i woła o refleksję. Można by jeszcze mnożyć pytania, ale chrześcijańskie spojrzenie na cierpienie domaga się pokory w spojrzeniu na nie. Bóg przez cierpienie też coś mówi, przez cierpienie zbawia człowieka - przez cierpienie swojego Syna, przez cierpienie Świętej Rodziny. Zmaganie zła z dobrem widać nie tylko w dzisiejszych czasach w odniesieniu do niewinnego człowieka, ale widać ten posiew buntu Złego wobec największego Dobra i Świętości.
Wspomniałem o tym, że nie wszyscy jadą odpoczywać w sposób moralnie godny. Nie pora na oceny, ale czas na refleksję nad teologią wypoczynku. Dzisiaj turystyka jest już wpisana w życie człowieka, wypoczynek jest mu należny. Chodzi raczej o szerszą refleksję nad godnością wypoczynku, nad wiernością zasadom i normom, do jakich jesteśmy zobowiązani. Nie ma najmniejszej wątpliwości - wielkie tragedie stają się znakiem. Trudno dziś o proroka, który by go wyjaśnił, ale każdy z nas winien stać się prorokiem dla siebie samego, dla swoich zachowań, swojej hierarchii wartości i wierności zasadom. Bo czy nie można - subiektywnie patrząc na ten kataklizm - powiedzieć, że może to cierpienie tam, daleko ode mnie, było znakiem dla świata i dla mnie, było miłosiernym wołaniem Boga przez tragedię tamtych ludzi, abym i ja się poprawił? Nie wiem. Wiem, że każde takie wydarzenie stwarza taką okazją.
Sobór uczy, że człowiek ma obowiązek odczytywania znaków czasu. Najłatwiej czynić to w odniesieniu do innych, do globalnych wydarzeń. Konieczne jest, aby je odczytywać na mapie swojego życia.
Pamiętam emitowaną w telewizji rozmowę z człowiekiem, który cudem - jak sam twierdzi - uratował się z płonących wieżowców 11 września 2001 r. Opisywał, jak niezrozumiałe było to ocalenie. Potem dowiedział się, że wszyscy jego domownicy w tym czasie modlili się. "Od tamtego dnia - opowiada - moje życie zmieniło się. Wiem, że każdy dzień jest mi darowany. Każdego dnia dziękuję za ocalenie i mówię spotykanym ludziom o tym, jak dobry jest Bóg".
I ta tragedia przynosi już podobne świadectwa. Matka, której córka z mężem i dzieckiem byli w tym właśnie miejscu, widziała na ekranie telewizora, jak zbliża się do nich fala. I wtedy całą rodziną padli na kolana do modlitwy. Wszyscy zostali uratowani. Czy inne świadectwo: "Uratowali mnie nieznani ludzie. Do dziś nie mogę spać, prześladują mnie koszmary, ale muszę tam pojechać, muszę im podziękować i pomóc w tym, w czym będę mógł być przydatny".
Mam duże wątpliwości, czy kiedy ucichnie medialny szum wokół tego, co się wydarzyło, świat wyciągnie właściwe wnioski. Te wielkie znaki są ciągle niewystarczającym głosem dla ludzi formujących powszechne myślenie, nie są wystarczające dla mediów, które spełniły pozytywną rolę w nagłaśnianiu wielkiego nieszczęścia, uruchomiły ludzką solidarność w umysłach, ale nie mają odwagi podjąć kolejnego kroku: twórczej refleksji nad pytaniami: dlaczego?, co dalej?
Tragedia pokazuje, że rodzi się potrzeba proroków. Media potrzebują proroków, nie tylko Kościół. Ale i wśród ludzi mediów muszą pojawić się prorocy, którzy z dalekowzrocznym spojrzeniem będą z uporem budować hierarchię wartości, przypominać o pewnych zasadach, bo inaczej wszystko pozostanie po staremu. A zagrożeń jest coraz więcej - wystarczy poczytać książki prof. Francisa Fukuyamy i jego prognozy. Toż jak na dłoni widać, że kolejne nieszczęścia są wprost misternie przygotowywane. A potem pytamy, gdzie był Pan Bóg. Może raczej trzeba owych medialnych, naukowych proroków, którzy będą przypominali i stawiali pytania o miejsce Boga w ludzkich działaniach, mających często znamiona prometejskiej pokusy.
Owszem, świat zdeklarował wielkie pieniądze na pomoc, ale... ma to być pomoc w odbudowie zniszczeń. Już dziś pojawia się problem dzieci, które straciły rodziców. Jak im skutecznie pomóc?
Potrzebni są prorocy!
Może warto tu przypomnieć, że dokładnie 60 lat temu Nowa Zelandia przyjęła kilkaset sierot pozbieranych wśród polskich wygnańców wywiezionych na Syberię. Wszystkie umieszczono w miejscowych rodzinach, wszystkie wychowano i wykształcono. Cieszą się bardzo dobrą opinią. Przed kilkoma tygodniami od zaprzyjaźnionej rodziny otrzymałem sprawozdanie z tego wzruszającego jubileuszu - otwarte przed 60 laty serca otwierają się dalej.
Tak, tragedie mogą zrodzić dobro i wtedy bywają wielkim znakiem nieba. Rozum ludzki nie potrafi w pełni odczytać tajemnicy cierpienia, ale może na nie odpowiedzieć dobrocią, sercem. Aktualne pozostają słowa pisarza: "Nie pytaj, komu bije dzwon. Ten dzwon bije dla ciebie".

Wpłaty przeznaczone na pomoc poszkodowanym w Azji można przekazywać na konto:
Caritas Polska, Skwer Kardynała Stefana Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa,
PKO BP SA I/O Centrum w Warszawie
70 1020 1013 0000 0102 0002 6526
(USD) 65 1020 1013 0000 0202 0121 5011
z dopiskiem: Trzęsienie ziemi w Azji

Oddziały Banku PKO BP SA nie pobierają prowizji. Również Bank BISE SA oraz urzędy Poczty Polskiej w całym kraju nie pobierają prowizji od wpłat gotówkowych dokonywanych na konto Caritas Polskiej na rzecz ofiar trzęsienia ziemi. W okresie od 12 stycznia 2005 r. do 31 marca 2005 r. wpłaty na powyższe konta z dopiskiem: Trzęsienie ziemi w Azji zostały zwolnione z opłat także przez Bank Polskiej Spółdzielczości SA.

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl