"Człowiek jest dla mnie bogactwem"

Z abp. gen. dyw. Sławojem Leszkiem Głódziem - dotychczasowym biskupem polowym Wojska Polskiego i nowym ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej - rozmawia ks. Henryk Zieliński

Abp Sławoj Leszek Głódź

Ks. Henryk Zieliński: - W jednym z wywiadów mówił Ksiądz Arcybiskup, że początki pracy w ordynariacie polowym były orką na ugorze. Co się kryje za tymi słowami?

Abp Sławoj Leszek Głódź: - Można chyba powiedzieć, że to był nie tylko ugór, ale skamielina i popielisko. Trzeba było budować od podstaw całą strukturę ordynariatu polowego, a więc sieć parafii i ośrodków duszpasterskich.
Najpierw konieczna była rekrutacja kapłanów do ordynariatu. Prosiłem biskupów i przełożonych zakonnych o księży. Musieli to być ludzie młodzi, otwarci na inną formę duszpasterstwa niż ta, z którą się spotykali dotychczas. Dzięki przychylnej odpowiedzi Kościoła w Polsce na moją prośbę można było w krótkim czasie zebrać prezbiterium.
Organizacja ordynariatu polowego łączyła się z koniecznością przełamywania wielu barier politycznych i mentalnych. Bo ani w mentalności ludzi wojska, ani w ogóle w społeczeństwie przez pół wieku nie istniało formalne duszpasterstwo wojskowe. W Warszawie wiedziano, gdzie jest kościół garnizonowy, ale trzeba było wielu zabiegów i współpracy z mediami, aby przywrócić ludziom pamięć, że jest to katedra polowa.
Dochodzenie do normalności, z jaką w tej dziedzinie mamy dzisiaj do czynienia, było okupione niezrozumieniem, niechęcią i atakami, szczególnie tych środowisk, które były wrogie Kościołowi i albo nie rozumiały sensu naszej posługi, albo wiedziały, na czym ona polega, i nie chciały nam na to pozwolić. Dlatego przez całe lata doświadczałem jakiejś wręcz zaciekłości. Nigdy nie pochodziła ona od środowisk wojskowych, lecz albo od strony polityków, albo od strony mediów. Przychodząc z Rzymu w 1991 r., jako biskup polowy do wolnej Polski, nigdy nie sądziłem, że natrafię jeszcze na takie bariery i trudności.
Były problemy, gdy wydaliśmy modlitewnik dla wojska. Pytano, ile to kosztuje, stawiano nam zarzuty, że żołnierze idą w pielgrzymce. Dziwiono się, że kapelani awansują podobnie jak inni oficerowie. Oskarżano nas o łamanie praw obywatelskich, bo być może protestant służący w Chórze Reprezentacyjnym Wojska Polskiego będzie musiał śpiewać na uroczystościach katolickie pieśni. Dochodziło do absurdów. Trzeba było wszystko powoli tłumaczyć i przekonywać.

- Jak prezentuje się ordynariat polowy po prawie 14 latach istnienia?

- Na dzień dzisiejszy mamy 70 parafii oraz 117 samodzielnych ośrodków duszpasterskich. W ordynariacie polowym pracuje 190 księży kapelanów. W tym już 15 księży zostało przeze mnie wyświęconych i nominowanych na pierwszy stopień oficerski. Dzięki temu udało się objąć posługą duszpasterską nie tylko parafie, ale i wszystkie uczelnie, szpitale i sanatoria wojskowe. Nasi kapelani towarzyszą żołnierzom polskim uczestniczącym w operacji pokojowej NATO "SFOR" w Bośni, w siłach międzynarodowych "KFOR" w Kosowie, pełniącym służbę w Libanie i w Syrii, w misji stabilizacyjnej w Iraku i w Polskim Przedstawicielstwie Wojskowym w strukturach NATO w Brukseli.
Swoistym novum w stosunku do innych ordynariatów polowych w Europie jest to, że my mamy własne powołania. To efekt pracy księży kapelanów, ich kontaktów z żołnierzami. Wśród 28 alumnów przygotowujących się do kapłaństwa są również oficerowie, absolwenci wyższych szkół wojskowych. Dla zapewnienia alumnom dostępu do biblioteki, korzystania z dobrych wykładowców i wzrastania w dużym gronie kandydatów do kapłaństwa kształcimy ich w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Konieczne są, oczywiście, specyficzne elementy formacji, uwzględniające przyszłą pracę naszych alumnów. Należą do nich choćby praktyki duszpasterskie odbywane w parafiach garnizonowych i dodatkowe ćwiczenia wojskowe.
Mimo tych drobnych różnic nasi alumni dobrze odnajdują się wśród innych kleryków. Dowodem na to jest choćby fakt, że jeden z alumnów ordynariatu polowego został niedawno wybrany na seniora dla całego seminarium.

- 26 sierpnia 2004 r. Jan Paweł II powierzył Księdzu Arcybiskupowi pasterską troskę o diecezję warszawsko-praską. Które z doświadczeń zdobytych w mundurze uważa Ksiądz Arcybiskup za najcenniejsze z perspektywy nowych obowiązków?

- Posługa biskupia jest wszędzie podobna, dotyczy tylko innego środowiska. W sytuacji przejścia z diecezji polowej do warszawsko-praskiej zmienia się cała struktura i przychodzą nowe wyzwania pastoralne. To jest podstawowa różnica. Przez ostatnie 14 lat pracowałem w większości wśród ludzi świeckich i młodych. Wojsko jest bowiem strukturalnie społecznością młodą. Najstarszy generał ma 60 lat. Wszystko jest tam usystematyzowane i ułożone. To wymagało również jakiejś organizacji wewnętrznej, pewnych cech osobowych.
Nie chcę przez to powiedzieć, że przeniosę wojskowy dryl do diecezji cywilnej, ale myślę, że jakieś formy tych postaw może będą dostrzegalne w mojej posłudze. Tak już zostałem uformowany.

- Ale w kontaktach ze świeckimi, choćby z dziennikarzami, którymi opiekował się Ksiądz Arcybiskup z ramienia Episkopatu Polski, było sporo ciepła, choćby w spotkaniach z racji Dnia Środków Społecznego Przekazu, także w listach, które przychodziły w czasie pogrzebów osób nam bliskich. Ile w tym wojskowym drylu było natury, a ile dostosowania się do noszonego munduru?

- Może jednego i drugiego po trochu. Trzeba się przecież było dostosować, bo taki jest rzeczywisty wymóg w wojsku.
Z natury nigdy nie byłem oschły. Drugi człowiek zawsze jest dla mnie wielkim bogactwem. Bez względu na to, jaki zawód wykonuje, jakie ma wykształcenie i z jaką odpowiedzialnością łączy się jego praca. Najłatwiej wychodził mi zawsze kontakt z ludźmi prostymi. Najlepiej rozumiem wieś, bo z niej się wywodzę. A tu teraz trzeba uchodzić za warszawiaka. Nie jest to takie trudne, bo większość dojrzałego życia spędziłem w dużych metropoliach: w Paryżu, Rzymie i właśnie w Warszawie. Te doświadczenia pozwalają mi twierdzić, że ludzie wszędzie są podobni.
Co do tej twardej ręki - to dobrze, że taka opinia była. Ale chyba nie całkiem była prawdziwa, bo połowa posługi w ordynariacie polowym wymagała koordynacji, bycia na co dzień ze wszystkimi kapelanami. Wiedziałem, że nie mogę zamknąć się w swojej rezydencji, tylko muszę być i na poligonie, i w parafiach, i odwiedzać misje zagraniczne. Nie ma takiego garnizonu, którego bym jako biskup nie poznał.

- A zatem, nawiązując do słów Jana Pawła II zapisanych w książce "Wstańcie, chodźmy!", ma Ksiądz Arcybiskup tendencję raczej do rządzenia czy wsłuchiwania się?

- W kierowaniu diecezją zawsze trzeba się wczuwać, to jest jakieś wyzwanie. Przede wszystkim chciałbym, żeby nikt w mojej nowej diecezji nie czuł się samotny, nie poczuł, że nikt o nim nie pamięta. To najpierw dotyczy duchownych, mojego prezbiterium. Zarówno tych księży, którzy sterani pracą żyją w domu emerytów bądź rezydują po parafiach, jak i tych młodych. Chcę, żeby wiedzieli, że jest pasterz, współbrat.
To promitto, które wypowiadają księża przy święceniach, idzie w moim odczuciu w obydwie strony. Nie tylko rodzi zobowiązania księdza wobec biskupa. Tak to czuję, że jeśli biorę w swoje dłonie te ręce gotowe do posługi, to jakieś zobowiązanie musi iść też od biskupa w stronę księdza, w kierunku brata w kapłaństwie, z którym na co dzień podejmujemy trud pasterzowania. Bo jeśli mamy dzisiaj mierzyć sukcesy duszpasterskie, to przede wszystkim należy to czynić miarą pracy księży: ich trudu, ich wysiłku, ich upokorzeń i służby. Chciałbym tak to promitto rozumieć. I wokół tego słowa chciałbym nakreślić swój program duszpasterski wobec kapłanów. Nie oznacza to, że rezygnuję z braterskich upomnień, ważne tylko, żeby były one w porę i nie za ostre.

- Ojciec Święty w czasie pobytu w diecezji warszawsko-praskiej przypomniał nam o obowiązku kultywowania pamięci o Cudzie nad Wisłą. Księdzu Arcybiskupowi, jako dotychczasowemu biskupowi polowemu, to wydarzenie również było szczególnie bliskie. Czy zauważa w tym Ksiądz Arcybiskup jakieś szczególne zadania dla siebie?

- Tak, bo przecież Święto Wojska Polskiego, obchodzone 15 sierpnia, jest związane z Radzyminem, Ossowem, z ks. Ignacym Skorupką, z tym całym etosem wyrażonym w słowach: "Bóg, Honor i Ojczyzna". Przypomina nam ono również o opiece Matki Bożej nad Warszawą, Polską i całą chrześcijańską Europą. Kilkakrotnie miałem okazję celebrować uroczystości w Radzyminie. Teraz będzie to dla mnie dodatkowe zobowiązanie, aby to wydarzenie i te miejsca, jako znak opieki Matki Bożej, czynić bardziej znanymi. W tym kontekście już cieszę się, że trwają przygotowania do koronacji obrazu Patronki diecezji - Matki Bożej Zwycięskiej.

- I tu doświadczenie wojskowe się przyda?

- Z pewnością. Tym bardziej, że jestem również duszpasterzem ds. kombatantów i harcerzy. Będziemy spinać jedną klamrą pokolenia żołnierzy II Rzeczypospolitej i młodzieży harcerskiej.
I znowu historia zatacza krąg. Bo w 1991 r., gdy obejmowałem ordynariat polowy, bp Kazimierz Romaniuk przekazał mi pastorał - dar kapelanów wojskowych dla mojego poprzednika, pierwszego biskupa polowego Wojska Polskiego Stanisława Gala. Bp Romaniuk uczynił to w dobrym odruchu serca i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Dla mnie ten pastorał jest symbolem kontynuacji duszpasterstwa wojskowego. A teraz, gdy przejmuję diecezję po Biskupie Kazimierzu, dostrzegam, że w tamtym darze było jakieś dobre proroctwo.

- Czy ma Ksiądz Arcybiskup jakieś marzenia w związku z diecezją warszawsko-praską?

- Niedawno gen. Rozmus, którego wypowiedź wyemitowała radiowa Trójka, stwierdził, że każdy żołnierz dzisiaj powie o mnie: "Nasz biskup". Dla mnie jest to najlepsze podsumowanie mojej pracy. Bardzo sobie to cenię, gdy żołnierze tak o mnie mówią. Bo choć nominację na biskupa polowego mam od 14 lat, to na to: "nasz" trzeba było sobie zapracować. Chciałbym zapracować na to "nasz" również w diecezji warszawsko-praskiej.

- Dziękuję za rozmowę.

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl