Polityczne déjà vu

Tomasz Winiarski

Wiele wskazuje na to, że w 2016 r. w wyścigu do Białego Domu ponownie wezmą udział członkowie dwóch najbardziej wpływowych politycznie rodzin za oceanem. Klan Bushów dał Ameryce dwóch prezydentów, którzy kierowali krajem łącznie przez trzy kadencje. Clintonowie mieszkali w Białym Domu prawie całe lata 90. ubiegłego wieku. Te nazwiska są ikoną amerykańskiej sceny politycznej, jej nieodłączną częścią, a co najważniejsze – nadal mają olbrzymi potencjał wyborczy. Zanosi się zatem na pojedynek gigantów

Ameryka A.D. 1992, trwa kampania prezydencka. O reelekcję ubiega się republikanin George H. W. Bush, jego rywalem jest młody polityk z Arkansas – demokrata Bill Clinton. Ten pierwszy uchodzi początkowo za niekwestionowanego faworyta. To w końcu za jego kadencji nastąpiło zakończenie zimnej wojny, upadł Związek Sowiecki i obalony został mur berliński, a Stany Zjednoczone stały się jedynym supermocarstwem na świecie. Polityka zagraniczna realizowana jest praktycznie bezbłędnie, liczne sukcesy na arenie międzynarodowej umacniają i tak silną już pozycję urzędującego prezydenta. Mimo to w 1992 r. wybory wygrywa były gubernator stanu Arkansas Bill Clinton. Co przesądziło o porażce Busha? Wielu komentatorów amerykańskiej sceny politycznej jako jedną z przyczyn przegranej wskazuje debatę wyborczą, podczas której George H. W. Bush w pewnym momencie zerknął na swój zegarek. Gest ten został odebrany przez część wyborcówjako dowód na to, że prezydentowi gdzieś się spieszy, ma zatem na głowie inne, ważniejsze od kampanii wyborczej sprawy. Z całą pewnością tak nie było, jednak w oczach niektórych Amerykanów George H. W. Bush stracił wiarygodność. Debaty prezydenckie są za oceanem nieodłączną częścią kampanii wyborczej. Amerykanie, w przeciwieństwie do Polaków, nie wyobrażają sobie, by debata telewizyjna się nie odbyła. Kandydat do Białego Domu, który odmówiłby udziału w telewizyjnej konfrontacji ze swoim rywalem, mógłby od razu pożegnać się z prezydenturą. Wyniki debaty znacząco wpływają na decyzje, które Amerykanie podejmują przy urnach wyborczych. Z tego powodu nawet najmniejszy błąd, oznaka niepewności lub zakłopotania może przekreślić szanse na zwycięstwo.

Polityczna powtórka

W przyszłorocznych wyborach prezydenckich Amerykanie mogą przeżyć polityczne déjà vu. Wiele wskazuje na to, że naprzeciw siebie staną republikanin John Ellis „Jeb” Bush, syn George’a H. W. Busha, i demokratka Hillary Clinton, żona 42. prezydenta USA Billa Clintona. Te nazwiska nadal przyciągają tłumy, mają olbrzymi potencjał wyborczy i słusznie są uznawane za najbardziej wpływowe w amerykańskiej polityce.

Pod rządami Baracka Obamy Ameryka zaczęła skręcać w lewo. Znaczące zwycięstwo Partii Republikańskiej (pot. Grand Old Party – GOP) w zeszłorocznych wyborach do Kongresu pokazało wyraźnie, że Amerykanie chcą przerwać ten „lewicowy eksperyment”. Społeczeństwo USA wystawiło administracji Obamy czerwoną kartkę. Republikanie zdobyli 247 miejsc w Izbie Reprezentantów oraz 54 w Senacie. Tym samym w obu izbach konserwatyści z GOP mają większość. Obama jest zatem w trudnej sytuacji – w wielu sprawach ma związane ręce. Prezydenta trapi jeszcze inny problem – niskie poparcie społeczne. Zbliżające się wybory będą dla Ameryki kluczowe. Gra toczyć się będzie o powrót do tradycyjnych chrześcijańskich i republikańskich wartości, które były fundamentem stworzenia Stanów Zjednoczonych. Jeżeli natomiast wygrają Demokraci, USA czeka kolejna kadencja Baracka Obamy bis, a zatem kolejne lewicowe reformy.

Kandydat Republikanów

W Partii Republikańskiej szykują się zacięte prawybory, o nominację powalczy kilku mocnych kandydatów. Wiele wskazuje jednak, że to „Jeb” Bush ma największe szanse na zwycięstwo. Jako przedstawiciel amerykańskiej prawicy opowiada się za niskimi podatkami i kapitalistyczną gospodarką opartą na zasadach wolnego rynku. Jak sam powiedział – wierzy w tradycyjne małżeństwo, które tworzą kobieta i mężczyzna. Jest przeciwnikiem stawiania znaku równości między związkami homo- i heteroseksualnymi. Sprzeciwia się aborcji „na życzenie”. Popiera powszechne prawo do posiadania broni, które w USA gwarantuje 2. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jako gubernator stanu Floryda wprowadził prawo „stand your ground”, w myśl którego zwiększona zostaje granica obrony koniecznej. Jest zwolennikiem kary śmierci, która – zdaniem konserwatystów –wzbudzając lęk u potencjalnych kryminalistów, ratuje życie ich niedoszłym ofiarom. Jeżeli „Jeb” Bush wygra wyścig do Białego Domu, będzie drugim po Johnie F. Kennedym prezydentem katolikiem (wszyscy pozostali byli protestantami – przyp. red.). Społeczeństwo amerykańskie jest społeczeństwem konserwatywnym. Nawet amerykańska lewica w większości deklaruje wiarę w Boga. Kandydat na prezydenta, który byłby ateistą, nie miałby najmniejszych szans na zwycięstwo. W laicyzującej się Europie to może szokować, a za oceanem jest czymś zupełnie normalnym. „Jeb” Bush ożenił się z pochodzącą z Meksyku Columbą Garnica Gallo, biegle mówi po hiszpańsku, a w sprawie nielegalnych imigrantów, którzy już przybyli do Ameryki, wypowiada się bardziej liberalnie. To może przyciągnąć do niego dużą część latynoskich wyborców, którzy tradycyjnie głosowali na Demokratów. Imigranci z kraju kapeluszy sombrero po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych mają zatem szansę na „własną” pierwszą damę.

Zdaniem niektórych komentatorów, fakt, że „Jeb” Bush jest młodszym bratem prezydenta George’a W. Busha, może zaszkodzić mu w kampanii wyborczej. Jest to jednak błędne rozumowanie, George W. Bush cieszy się bowiem sympatią większości Amerykanów.

Kandydat Demokratów

Wielu dziennikarzy i ekspertów komentujących wybory w USA okrzyknęło już Hillary Clinton kandydatką Partii Demokratycznej w wyścigu do Białego Domu. Faktycznie – jest ona niekwestionowaną faworytką. Na szeroko pojętej amerykańskiej lewicy ciężko dzisiaj znaleźć kogoś, kto miałby większy potencjał wyborczy niż była sekretarz stanu. Z całą pewnością jest jednak zbyt wcześnie, aby mówić o Hillary jako o ostatecznej kandydatce Demokratów. W prawyborach z roku 2008 żona Billa Clintona również uznawana była za murowaną faworytkę. Barackowi Obamie, który był jej partyjnym rywalem, dawano niewielkie szanse. Mimo to właśnie on zdobył ostatecznie nominację Partii Demokratycznej. Porywając tłumy, w szczególności młodych lewicowców, wygrywał prawybory w kolejnych stanach. Dla Hillary był to ogromny szok. Przyszłoroczne wybory prezydenckie są dla byłej pierwszej damy walką o wszystko. Powoli zbliża się ona do siedemdziesiątki, a w tym wieku nie każdy jest w stanie stać na czele najważniejszego państwa na świecie. W historii USA mieliśmy tylko jednego starszego od Hillary prezydenta – był to Ronald Reagan. Demokraci chcieli wtedy wykorzystać przeciwko niemu argument wieku. W debacie prezydenckiej dziennikarz Henry Trewhitt z „The Baltimore Sun” zapytał ubiegającego się o reelekcję Ronalda Reagana: – Jest Pan już najstarszym prezydentem w historii USA. Czy ma Pan jakiekolwiek wątpliwości, że nie podoła Pan stojącym przed prezydentem wymaganiom? Reagan swoją odpowiedzią nie tylko wybrnął z trudnego pytania, ale pogrzebał również szanse rywala na zwycięstwo. Odparł, że nie ma żadnych wątpliwości co do swoich sił. Dodał też, że nie pozwoli, by kwestia wieku została wykorzystana na niekorzyść jego młodszego i niedoświadczonego rywala. Tym samym odwrócił sprawę o 180 stopni – z czegoś, co w oczach wielu było jego słabym punktem, uczynił swój wielki atut. Jego rywal Walter Mondale stwierdził później, że gdy usłyszał odpowiedź Reagana, był już pewien, że przegra te wybory. Czy Hillary Clinton poradzi sobie tak dobrze? To pytanie pozostaje otwarte. Przed nią bardzo długa i wyczerpująca kampania wyborcza, a jeżeli w pewnym momencie zabraknie jej sił, będzie musiała pożegnać się z prezydenturą.

Ameryka potrzebuje silnego przywódcy, szczególnie dzisiaj – kiedy islamski terroryzm podnosi łeb, a Władimir Putin szaleje na wschodzie Europy. „Jeb” Bush, podobnie jak inni politycy republikańscy, opowiada się za ostrzejszą polityką wobec Rosji. Wydaje się zatem, że w przypadku jego zwycięstwa polityka zagraniczna Waszyngtonu będzie bardziej stanowcza. Do wyborów pozostało jeszcze trochę czasu. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że szykuje się zacięty pojedynek.

„Niedziela” 22/2015

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl