Z Prymasem Tysiąclecia ku pojednaniu

Abp Józef Michalik

Kard. Stefan Wyszyński był autorytetem w czasach swojego posługiwania. Czy i dzisiaj może być przewodnikiem na polskiej ziemi?

Kiedy polscy biskupi wysłali do biskupów w Niemczech milenijny list ze słowami „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, decyzja ta spotkała się z różnymi reakcjami, także w środowisku kapłańskim. Trzeba uwzględnić, że w okresie powojennym Polska stanęła w sytuacji narzuconej siłą, a przez to w rzekomej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, co zapisywano różnymi ustawami, ponadto intensywnie propagowano nienawiść do Niemców, którzy przez wywołanie II wojny światowej skrzywdzili Europę i Polskę, skrzywdzili świat. Trzeba jednak dodać, że wykreślano wtedy z historii i z pamięci to, że zawarty w sierpniu 1939 r. układ Ribbentrop-Mołotow był paktem między Niemcami a Sowietami o podziale Polski, i że po wkroczeniu Niemiec 1 września 1939 r. do Polski 17 września to samo uczynili Sowieci, ale o tym w powojennej Polsce nie wolno było nawet wspomnieć, groziło za to więzienie. Cała propaganda była propagandą antyniemiecką, pewne fakty przejaskrawiano, wyolbrzymiano, tworzono mit o wielkiej agresji i aktualnym zagrożeniu ze strony Niemców, którzy byli już przecież podzieleni i bardzo osłabieni.
Warto zauważyć, że po wojnie chrześcijańskie organizacje niemieckie odcięły się od polityki nazistowskiej, o czym nie było mowy w Polsce. A przecież zawsze trzeba walczyć z fałszywymi ideologiami, a nie z narodami. Byłoby dużym niebezpieczeństwem, także dzisiaj, gdybyśmy uważali, że to np. naród rosyjski, żydowski, arabski czy jakikolwiek inny jest zły. Naród tworzą ludzie, a większość z nich to ludzie sumienia. To ideolodzy narzucają schematy, które mogą być groźne. Nie wolno zapomnieć o tym, że antyniemieckość, antyrosyjskość, antysemityzm czy antypolskość są postawami z gruntu niechrześcijańskimi.

Wiara uczy miłości

Tak właśnie wyglądała sytuacja, kiedy biskupi polscy pojechali do Rzymu na obrady II Soboru Watykańskiego, i ponieważ zauważyli, że naród jest prowadzony przez rządzących w złym kierunku, postanowili temu przeciwdziałać. Jako odpowiedzialni za formację sumienia i za wiarę, która uczy miłości, a nie nienawiści, biskupi w czasie soboru, przygotowując chrześcijański naród do rozpoczęcia obchodów Millennium pod przewodnictwem kard. StefanaWyszyńskiego, stwierdzili, że trzeba zawrócić z tej drogi, trzeba się przeciwstawić ideologizowaniu historii i przyszłości. Postanowili do świętowania 1000-lecia historii chrześcijaństwa w Polsce zaprosić sąsiednie narody, z którymi w tej historii byliśmy w bliskości, w dobrych relacjach, przyjmowaliśmy łaskę wiary właśnie za ich pośrednictwem. Tak powstała idea listu do poszczególnych Kościołów i narodów. List do Niemców nie był listem do narodu czy do rządu, ale listem do biskupów, listem pasterzy do pasterzy, napisanym w duchu chrześcijańskim, w którym, reprezentując zdecydowaną większość ochrzczonych w Polsce, biskupi wypowiedzieli słowa Ewangelii o wybaczeniu, które wszyscy znamy i którymi powinniśmy żyć i przekazywać innym – o miłości nieprzyjaciół, o przebaczeniu, o pojednaniu.
Biskupi polscy nie zdążyli jeszcze wrócić z zakończonej sesji soboru, kiedy w kraju rozpętano ogromną nagonkę przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu i biskupom za ich list. Politycy, publicyści i rząd nie zauważyli tego, że świat idzie w innym kierunku, nie zauważyli, bo związani niewolą rosyjską ulegli strachowi i kłamstwu, wszystko bowiem, cokolwiek się działo w krajach demokracji ludowej, musiało być wcześniej uzgodnione i otrzymać aprobatę Moskwy. Biskupi nie chcieli u nikogo szukać pozwolenia, chcieli po prostu po chrześcijańsku przeżyć 1000-lecie chrztu Polski. Rozpętano niezwykłą burzę propagandową przeciwko słowom: „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Manipulowano treścią listu, coś dodawano, coś pomijano i pojawiały się nieścisłości – ludzie byli zagubieni. Prymas Wyszyński, wracając z Rzymu, był przygotowany na najgorsze, spodziewając się, że znów może trafić do więzienia i że znów mogą się wzmóc prześladowania. Zarządził, że biskupi nie wrócą z Rzymu wszyscy razem. Sam wrócił pierwszy z kilkoma z nich, inni pozostali jeszcze w Rzymie, żeby można było zobaczyć, jak będzie się rozwijać sytuacja. Oczywiście, cały impet ataku spadł na niego, co zniósł z godnością, w przekonaniu, że czyni to dla Imienia Bożego i że nie można inaczej.
Przebywałem wtedy na studiach na ATK w Warszawie, ale żywo kontaktowałem się z ludźmi. W rodzinnej diecezji reakcja była wyrazem jedności z biskupami. Mówiono: poczekajmy, to się wszystko wyjaśni. Z tym że z głosem prawdy i rozsądku nie można się było przebić, bo prasy katolickiej ani niezależnej nie było, media były podporządkowane władzom. W stolicy organizowano bojówki, manifestacje, ale warszawiacy też zachowali pewien krytycyzm wobec propagandowych działań. Kiedy Ksiądz Prymas dotarł do stolicy, na dworcu było pełno ludzi, podobnie w katedrze. Ksiądz Prymas wszedł na ambonę i wygłosił homilię. Wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem. Mówił o soborze, przedstawił swoje spotkanie z papieżem, a potem zwrócił się do bp. Choromańskiego, sekretarza KEP, z podziękowaniem za to, że podczas jego nieobecności wziął na swoje barki odpowiedzialność za Kościół i przyjął na siebie ataki nienawiści i oskarżenia. Prymas Stefan Wyszyński, którego naród bardzo szanował, z którym się utożsamiał, powiedział: „Wchodząc do katedry, ja te upracowane dłonie bp. Choromańskiego ucałowałem, w podziękowaniu za trud, który on złożył u podstaw tego dzisiejszego spotkania”. Ludzie byli bardzo wzruszeni i oczywiście już całkowicie przekonani po stronie Księdza Prymasa. Potem zaczęły się obchody 1000-lecia chrztu i realizowane w diecezjach Śluby Jasnogórskie. Pielgrzymki do Częstochowy napotykały na wielkie utrudnienia ze strony władz, pociągi odwoływano, nieustannie zatrzymywano i kontrolowano samochody. Mimo wszystko ludzie pozostawali w intuicji wiary i w przekonaniu, że coś jest nie tak, skoro ta propaganda zewnętrzna jest aż tak intensywna i agresywna.

Ojczyzna to zbiorowy obowiązek

Dzisiaj ludzie wierzący oczekują od swoich pasterzy podobnie zdecydowanej postawy w demaskowaniu kłamliwej propagandy, jak to miało miejsce wtedy. Zawsze trzeba ufać Panu Bogu bardziej niż układom ludzkim czy swoim pomysłom bądź jakimś odruchom, które niekiedy się wyrywają, ale nie wolno pomijać prawdy, a zabierając głos, trzeba starać się być wierni temu, co widzimy i jak odczytujemy Ewangelię w konkretnej sprawie. Problemem jest to, że dzisiaj nie każdy głos jest w taki sam sposób nagłaśniany przez media. Wiary nigdy nie wolno odłączać od życia, płaszczyzny wiary od płaszczyzny społecznej, ale to nie ma nic wspólnego z bezpośrednim angażowaniem się w interes konkretnej politycznej partii. Często mówię o tym, że Polska dzisiaj robi wrażenie, że jest „partyjna”, a nie państwowa, nie narodowa, bo nie mówi się ani należycie nie zabiega o to, co służy wzmocnieniu narodu, ale walka idzie o interes jednej czy drugiej partii. Trzeba podkreślać, że ten naród ochrzczony jest narodem chrześcijańskim, jest narodem katolickim, ma obowiązki z tego płynące, ma poczucie godności, ma łaskę Bożą, ma przed sobą perspektywy dalekosiężne i trwalsze niż jakaś partia. Ale jak się z tym głosem przebić? Nie zamierzam dokonywać tego w niewłaściwy i nieuczciwy sposób. Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński mówił, iż żeby głosić kłamstwo, trzeba systemu, a żeby głosić prawdę, wystarczy jeden człowiek.
Prymasa Wyszyńskiego odkrywaliśmy za jego życia i do dzisiaj odkrywamy. Kard. Karola Wojtyłę odkrył pontyfikat, Rzym – nie Kraków, nie Warszawa. Dzięki pontyfikatowi Jan Paweł II jest dziś błogosławionym papieżem Kościoła w Polsce, ale jest też świętym Kościoła powszechnego. Mamy dzięki niemu możliwości bardziej uniwersalnego dojścia do prawdy.

Przeciwko laicyzacji

Zmieniają się czasy, rosną wymagania i nie mam najmniejszych wątpliwości, że dzisiaj nie wystarczy chodzić do kościoła i raz kiedyś do spowiedzi, do Komunii św. Nie wystarczy. Każda rodzina, każdy chrześcijanin musi się dziś dodatkowo zaangażować, jeśli chcemy, by wiara przetrwała. Każdy z nas powinien dziś codziennie przyjmować Komunię św., działać czy to w Akcji Katolickiej, czy w KSM-ie, w Neokatechumenacie, czy w Ruchu Światło-Życie bądź w Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich czy choćby należeć do róży różańcowej i wspierać innych codzienną modlitwą. Każdy autentyczny chrześcijanin powinien się w dodatkowy sposób angażować, bo inaczej lawina laicyzmu i zimnego sekularyzmu nas zniszczy. Co więcej możemy uczynić poza przypominaniem o tym? Kościół jest silny jednością, Chrystusem i człowiekiem, czyli z narodem takim, jaki on jest – rolniczym, arystokratycznym, „intelektualistycznym”, prostym, pobożnym i grzesznym. Dzisiaj ma miejsce ukryty atak na przywiązanie Polaka do ziemi – to jest taka strategia, która chce oderwać człowieka od ziemi, chce oderwać naród od jego chrześcijańskiej kultury, pracy na roli, która ma wyżywić wszystkich głodnych. Dzisiaj jeszcze ludzie reagują we właściwy sposób na takie etyczne kwestie, jak chociażby sprawa umierających z głodu, przeżywających kataklizm. Budzi obawy perspektywa „związków partnerskich”. Za dwa, trzy lata, jeśli nie pójdziemy za tą linią wierności, to wiele w nas samych może się zmienić.

Wartość życia

W obecnej sytuacji jest także wiele zjawisk pozytywnych i na nich trzeba budować. Należy do nich niewątpliwie pogłębienie wiedzy na temat wartości życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Nie tak dawno, gdy jako biskup zaczynałem kontakt ze szkołami – jeszcze w czasach komunizmu – widziałem, że w klasie maturalnej na 25 osób była jedna, dwie osoby, które uważały, że życie zaczyna się od poczęcia, że aborcja jest zabiciem człowieka, inni uważali aborcję za zwykły zabieg. Czytałem nawet artykuł pewnego redaktora „Tygodnika Powszechnego”, w którym twierdził on, opierając się na autorytecie średniowiecznej medycyny, że życie zaczyna się od 40. albo 70. dnia od momentu poczęcia. Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Musimy ciągle mówić o tym, że o życiu decyduje Bóg – o jego początku i o jego końcu. Jeśli od tego odejdziemy, wszystko, co złe, stanie się dopuszczalne i możliwe, jeśli się prawo Boże, prawo natury przekreśli w jednej dziedzinie, to otwarta jest droga do jego całkowitego zakwestionowania.
Niedawno w Krośnie odbył się pierwszy w archidiecezji przemyskiej pogrzeb dzieci zmarłych przed urodzeniem. 54 maleńkie, białe trumienki z czarnym krzyżem i jedna duża, do której te małe złożono i zaniesiono na cmentarz, aby je godnie pogrzebać. To ciała dzieci nienarodzonych, ale zbawione w oparciu o Chrystusową wolę zbawczą – pragnienie ich zbawienia włączone w rodzinę wierzących. Dzieci te uczestniczą w uniwersalnej zbawczej woli Kościoła. To są święte dusze, to są „niewinni młodziankowie”, święci w niebie. Do nich można się modlić, są zbawieni, a ich ciałom również należy się szacunek. Ciekawe, że ta inicjatywa wyszła od ludzi świeckich – ze świadomej wiary połączonej z życiem, wyciągnięcia konsekwencji z prawdy o tym, że życie jest święte, że zaczyna się od poczęcia, że w każdym ciele żyje dusza nieśmiertelna, że człowiek to dziecko Boże i oczekuje na zmartwychwstanie. To świeccy ludzie, lekarze wyszli z tą inicjatywą. Uratowali maleńkie ciała od wyrzucenia na śmietnik i dali nam świadectwo swojej wiary.
Jawią się coraz liczniejsze inicjatywy ludzi świeckich, aby świadczyć pomoc starszym, opuszczonym, powstają wiejskie domy pomocy, hospicja Caritas, fundacje dla młodych, np. „Wzrastanie” – od dawna funkcjonują w każdej diecezji Domy Samotnej Matki – w których świeccy angażują się, żeby pomóc innym, starszym, niepełnosprawnym, samotnym, krzywdzonym. Dziennikarze sugerują, żeby te działania nagłaśniać, podawać statystyki. Nie jestem przeciwny statystykom, ale jestem przede wszystkim za tym, żeby cicho, spokojnie pracować na rzecz dobra, najmniejszym gestem je wspierać, żeby serce i dusza narodu żyły przez dobre czyny, przez modlitwę, przez właściwy stosunek do Pana Boga i do rzeczywistości, w której żyjemy. To będzie siła niezwyciężona.

"Niedziela" 32/2011

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl