Idea spółdzielczości w Polsce

Z Grzegorzem Biereckim – prezesem zarządu Krajowej SKOK – rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

Ks. inf. Ireneusz Skubiś: – Czy, Pańskim zdaniem, można przypisać SKOK-om cechy przysługujące ideom spółdzielczości? Na czym polega istota spółdzielczości w SKOK-ach?

Grzegorz Bierecki: – Można powiedzieć, że kasy są najbliżej tradycyjnie rozumianej spółdzielni. Kasy obsługują wyłącznie swoich członków. Tylko członkowie są właścicielami kas, rady nadzorcze kas w całości składają się z wolontariuszy – osób, które nie pobierają żadnego wynagrodzenia za swoją trudną i odpowiedzialną pracę, którzy pracują w kasach, aby służyć innym. Kasy są organizacjami demokratycznymi – każdy członek kasy ma prawo wybierać i być wybranym do władz kasy, członkowie kas sami rządzą swoją spółdzielnią. Kasy są organizacjami niezarobkowymi, tzn. celem ich gospodarowania nie jest zysk, ale jak najlepiej oferowane usługi. Jednocześnie kasy są nowoczesnymi instytucjami finansowymi, zdolnymi do zaoferowania swoim członkom najlepszych usług, w sposób jaki oczekuje współczesny konsument. Bardzo wiele osób myli formę z ideą i sądzi, że prawdziwa spółdzielnia to taka, która wciąż posługuje się liczydłami i kopiowym ołówkiem. Kasy udowadniają, że idee spółdzielcze można z powodzeniem realizować w nowoczesny sposób.

– Co się stało z wielką ideą ruchu spółdzielczego w Polsce okresu międzywojennego?

– To bardzo przykry temat. Idea tego wielkiego, tak dobrze rozwijającego się w dwudziestoleciu międzywojennym ruchu spółdzielczego już w pierwszych latach po 1945 r. podlegała procesowi systematycznej eliminacji. Ten ruch, który mógł przecież przyczynić się do poprawy warunków życia Polaków, nie mieścił się w filozofii państwa opartego na filarach niemających nic wspólnego z samoorganizowaniem się poszczególnych ludzi. Centralistycznie sterowana gospodarka pozbawiała możliwości zakładania spółdzielni w oparciu o tradycję międzywojenną. Co prawda po 1956 r. zdarzały się próby organizowania czegoś na podobieństwo tradycyjnych spółdzielni, jak choćby mało znany tzw. eksperyment beskidzki, ale jak tylko okazało się, że region rozwija się lepiej niż reszta państwa, szybko z tego pomysłu zrezygnowano. Trzeba w tym miejscu pamiętać, że powojenna spółdzielczość została odcięta od chrześcijańskich źródeł i inspiracji. Jeśli osoba ludzka przestała być w centrum zainteresowania spółdzielni, bardzo szybko okazało się, że członkowie spółdzielni nie otrzymują z niej należnych im korzyści, a nawet, że ich spółdzielnia działa przeciw ich interesom. W praktyce spółdzielczość, a szczególnie spółdzielczość finansowa, nie była pupilem państwa ludowego aż do 1989 r., czyli pierwszych prób reaktywowania kas kredytowych w Polsce.

– Dlaczego ludzie mają zaufanie do takich instytucji jak SKOK?

– Powodów jest przynajmniej kilka. Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe są instytucjami opartymi wyłącznie na polskim kapitale. To również przykład jedynej instytucji finansowej w Polsce, która w 1992 r. zaczynała swoją działalność bez udziału choćby jednej państwowej złotówki, by po dziewiętnastu już prawie latach służyć ponad dwóm milionom polskich gospodarstw domowych. SKOK-i odrodziły się po 1989 r., wyrastając z korzeni ruchu solidarnościowego. Udało się stworzyć powszechnie dostępną instytucję, która jest odmienna od typowych instytucji finansowych, działających w Polsce zarówno teraz, jak i w okresie PRL-u. Stworzyliśmy demokratyczną instytucję, będącą organizacją samopomocy finansowej. Ludzie przychodzą do kas kredytowych jak do siebie do domu. Tutaj obowiązuje wzajemny szacunek i oparcie na ludzkiej zasadzie koegzystencji.

– Jak SKOK-i bronią się przed zarzutem lichwiarstwa?

– Prawdę powiedziawszy, nie spotkałem się z takim zarzutem, bo byłby to zarzut absurdalny. Tym bardziej że SKOK, tak naprawdę jako jedyna instytucja finansowa w Polsce, walczy nie tylko z wykluczeniem finansowym, ale także z lichwą. SKOK-i bardzo mocno zaangażowały się w prace nad ustawą antylichwiarską, która miała ograniczyć wysokość maksymalnych odsetek narzucanych przez instytucje finansowe i firmy pożyczkowe. Ostatecznie ustawa została przyjęta przez Sejm, ale w tamtym czasie, właśnie za to, że popieraliśmy antylichwiarskie działania, staliśmy się obiektem czarnego PR, czego konsekwencją były wymierzone przeciwko nam niebywałe ataki dziennikarskie. Podobnie rzecz się miała z popieraniem przez spółdzielcze kasy ustawy o upadłości konsumenckiej. W końcu jednak można powiedzieć, że dzięki nam został ustalony maksymalny pułap oprocentowania kredytów. Takie działania to fundamentalna zasada funkcjonowania kas. Kontynuujemy w ten sposób walkę z lichwą, którą prowadziły przed wiekami banki pobożne, a potem, już na początku XX wieku – prekursor ruchu SKOK, nasz patron, wielki polski patriota dr Franciszek Stefczyk. Przecież zarówno banki pobożne, jak i przedwojenne Kasy Stefczyka powstały po to, aby przeciwdziałać lichwie. Dzisiaj SKOK-i chronią ludzi przed lichwą, co w praktyce oznacza obsługiwanie osób skrzywdzonych przez lichwiarzy.
Podobnie jest w innych krajach świata. Kiedy Amerykanie w czasach wielkiego kryzysu w latach 30. XX wieku stracili zaufanie do upadających banków, w ich miejsce zaczęły powstawać kasy kredytowe, czyli odpowiedniki naszych, polskich SKOK-ów. Były to organizacje skupiające ludzi mniej zamożnych, przeważnie pracowników fizycznych i wykonujących inne słabo opłacane zawody. Kasy kredytowe doprowadziły wówczas do polepszenia sytuacji ekonomicznej najbiedniejszych, którzy najbardziej odczuli skutki kryzysu. Potrafiły skutecznie przeciwdziałać rozpowszechniającej się na niespotykaną wcześniej skalę lichwie. Mieszkańcy USA przekonali się, że zamiast iść do lichwiarzy, mogą skorzystać z pomocy, jaką oferują im tamtejsze SKOK-i, gdzie istniała możliwość złożenia nawet najdrobniejszych oszczędności, otrzymania pożyczki czy wykupienia ubezpieczenia. Podobnie jest przecież w Polsce. SKOK-i w wielu przypadkach pomagały ludziom znajdującym się w naprawdę trudnej sytuacji, dla wielu były przysłowiową ostatnią deską ratunku. I tak jest do dziś.

– Dlaczego spółdzielczość powinna być ruchem społecznym i wolnym od ingerencji zewnętrznej?

– To szczególnie ważne po latach gospodarki nakazowej, kiedy to spółdzielnie zobowiązane były do wykonywania zadań przydzielonych w centralnym planie, nawet jeśli działalność ta przynosiła im straty. Spółdzielnie, aby były prawdziwymi kooperatywami, muszą być niezależne od zewnętrznego wpływu, przede wszystkim od państwa i jego urzędników. To bardzo ważne dla członków: albo zarządy spółdzielni będą wykonywać ich dyspozycję, albo będą podległe woli urzędników. Niestety, obecny kryzys gospodarczy jest dla urzędników znakomitym pretekstem do rozszerzania zakresu swojego władztwa. Wmawiają oni przerażonym społeczeństwom, że więcej kontroli, więcej dyrektyw ustrzeże przed kolejnymi zawirowaniami. Spółdzielnia jest związkiem wolnych ludzi i aby móc działać w ich interesie, potrzebuje niezależności. To fundamentalna zasada międzynarodowego ruchu spółdzielczego.

– Co Pan sądzi o sytuacji, która niestety już zaistniała, że w Polsce po 1989 r., kiedy przestał funkcjonować reżim komunistyczny, nie podjęto w praktyce odradzającego się państwa idei spółdzielczości i zostaliśmy skazani na rozrywający polską własność kapitał zagraniczny?

– Spółdzielczość udowodniła, że jest skuteczną formą budowy krajowego kapitału. Można wskazać wielu obecnych w Polsce zagranicznych inwestorów, którzy w swoich krajach pochodzenia działają w formule spółdzielczej. Po 1989 r. wmawiano nam, że podstawą naszej gospodarki będą zagraniczne inwestycje. Oczywiście, nie mam nic przeciwko nim, protestuję przeciwko preferencjom dla zagranicznych inwestorów, które oferowane są na koszt polskiego podatnika i zakłócają uczciwą konkurencję. Niedawno czytałem o zamykaniu fabryk w Wałbrzychu, bo siła robocza stała się zbyt droga i teraz fabryki te przenoszone są do Rumunii. Tylko silni krajowi przedsiębiorcy mogą zapewnić dobrobyt. W tej kwestii wiele możemy się nauczyć od Niemców czy Francuzów, notabene w tych krajach spółdzielczość jest szczególnie silna.

– Czy, według Pana, Polska nie przegrała wielkiej bitwy o swoją własność? A może to jeszcze wojna nieprzegrana?

– Chciałbym, aby ta wojna nie została jeszcze przegrana, chociaż optymizmu jest we mnie coraz mniej. Mogę powtórzyć to, co powiedziałem w jednym z ostatnio udzielonych wywiadów dla innego opiniotwórczego tygodnika, że w latach 90. ubiegłego wieku oddaliśmy władzę nad naszymi instytucjami finansowymi obcemu kapitałowi. Pod hasłem prywatyzacji przejmowano najlepsze polskie firmy. Dziś nawet rząd mówi o konieczności odzyskania kontroli nad instytucjami finansowymi. Jeżeli chodzi o firmy państwowe, to niewiele już zostało do ukradzenia. Przedmiotem zainteresowania stały się więc te firmy, które zbudowano od zera w oparciu o polski kapitał i polską myśl. Teza, że pierwszy milion trzeba ukraść, okazała się fałszywa, bo za pierwszym idzie drugi, a potem kolejne. To nie są optymistyczne wieści i trzeba mieć nadzieję, że nadejdą – oby jak najszybciej! – czasy, w których nasz los będzie zależał od nas samych.

– Na koniec pytanie o wolne media. Czy Polska jako kraj nie powinna wykazać większej troski o to, by w czasach tzw. demokracji media własne i jednocześnie polskie informowały nasze społeczeństwo o najważniejszych sprawach i przyszłości polskich pokoleń?

– Polska jako kraj powinna, oczywiście, wykazywać znacznie większą troskę i wrażliwość na istotne sprawy, dotykające na co dzień milionów jej mieszkańców, którym z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień żyje się coraz gorzej, a czego w dużej części mediów albo w ogóle się nie zauważa, albo się z tego szydzi. A to bardzo niebezpieczna sytuacja. Jeśli media zupełnie odwrócą się od prawdziwych problemów, od najważniejszych spraw i przyszłości młodych pokoleń, cena może być bardzo wysoka i grozić naprawdę poważnymi niepokojami społecznymi. Historia uczy, że łatwe i dostatnie życie wąskich grup, bez dawania takich samych możliwości dostępu pozostałym mieszkańcom tej samej planety, kończy się bardzo źle. Dla wszystkich źle. Na szczęście istnieją w naszym kraju media katolickie, jedynie polskie i dalekowzroczne, które – szczególnie w kontekście tego, o czym wspomniałem wyżej – spełniają bardzo istotną funkcję w przekazywaniu uczciwego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość.

"Niedziela" 24/2011

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl