Pokolenie Jana Pawła II

Katarzyna Woynarowska

Przyszliście do Mnie...

Mówiło się, że to pokolenie indywidualistów. Że są bierni, apatyczni i nastawieni konsumpcyjnie. Chociaż z badań socjologicznych wynikało, że młodzi bardziej niż ich rodzice cenią sobie wartości patriotyczne, uznają świętość istnienia, a życiowym priorytetem jest dla nich szczęście rodzinne, to socjologowie tłumaczyli nam, że może i tak, że owszem, ale to minie, gdy ideały roztrzaskają się o rafy codzienności.
Jeśli tak, to Jan Paweł II dokonał kolejnego cudu. A raczej całego ich mnóstwa. Tak oto na naszych oczach "Generacja Nic" przeistoczyła się w "Pokolenie Jana Pawła II", przez młodzież zwane też Generation JPII albo Papaboys.
To bardzo osobiste przeżywanie wiary, konieczność publicznego jej zamanifestowania, powaga, modlitwa i zamyślenie - wprawiły dorosłych w stan osłupienia. Nie podejrzewaliśmy młodzieży o aż taką temperaturę duszy. My to co innego, nam przypadł w udziale początek Pontyfikatu - październik 1978 r., fenomen Pierwszej Pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny, gdy wydawało się nam, że "góry można przenosić". A tu - proszę, podobny żywioł, to samo drgnienie serca, ta sama jednomyślność. Na Białe Marsze, na Koronkę do Miłosierdzia Bożego czy Różaniec, na Msze św. przychodziły dziesiątki tysięcy ludzi. - Uczestniczymy w cudzie - wołał nie bez zdumienia metropolita katowicki - abp Zimoń, gdy patrzył na to, co działo się w czasie Mszy św. żałobnej za duszę śp. Papieża i wokół katowickiej katedry. Przyszły tłumy młodych Ślązaków, ramię w ramię stanęli dresiarze i oazowicze, szalikowcy i kibice "Górnika", a obok grzeczne dziewczęta w szkolnych mundurkach. Takie sceny miały miejsce jak Polska długa i szeroka - od Białegostoku po Przemyśl, od Poznania, przez Warszawę, Wadowice, Częstochowę, po królewsko-papieski Kraków. Wymyślali je i wykonywali głównie młodzi ludzie.

Łańcuszek cudów Jana Pawła II

Łańcuszek cudów zainaugurowali kibice Wisły i Cracovii. Pierwsi wykonali gest niebywały. Gest pojednania. - Żeby sobie chłopaki ręce podali, no nie... zamiast ciosu w plecy - tłumaczył młodzieniec z szalikiem na szyi. A potem na swój sposób oddali hołd Papieżowi, wrzeszcząc grubymi głosami: "Jan Paweł II Wielki jest!!!" i bili brawa, że niebo drżało. Czwartkowej nocy Kraków widać było z kosmosu - podało obserwatorium astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego. Taki blask dawało milion, a pewnie i więcej świec zapalonych na Błoniach przy głazie Jana Pawła II. Zresztą tutaj akurat cud był podwójny, bo gdy okazało się, że światła uniemożliwią przygotowanie pożegnalnej celebry, młodzi pokornie przenieśli te kilka tysięcy zniczy w inne miejsce. "Dla Papieża" - tak powiedzieli. Amerykański dziennikarz, który z kamienną twarzą obserwował to wydarzenie na Błoniach, odłożył wtedy mikrofon i poszedł przed siebie bez słowa. - I tak nikt mi w to nie uwierzy - miał powiedzieć potem. - Sam chwilami nie wierzę własnym oczom".
We włocławskiej katedrze było kolejne ogniwo łańcuszka cudów - stanęli obok siebie na modlitwie zwaśnieni nie na żarty harcerze ze Związku Harcerstwa Polskiego i Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Nie dość, że wspólnie zaciągnęli straż przy płycie upamiętniającej pobyt Ojca Świętego we Włocławku, nie dość, że stworzyli łańcuch "z życia do Życia", to przyrzekli sobie współpracę. Nie inaczej było w Częstochowie. To młodzi ludzie w przeddzień pogrzebu iluminowali miasto tak jak nikt nigdy przedtem. Jedna z najdłuższych ulic w mieście lśniła niczym deptak w Las Vegas - jak mówiło się następnego dnia. Klasztor Jasnogórski przeżywał prawdziwe oblężenie. Najmniej 200 tys. skupionego tłumu, którego średnia wieku nie przekraczała 30 lat.
Na pogrzeb Jana Pawła II wielu młodych ubrało się w podkoszulki z napisem: "Jestem z pokolenia Jana Pawła II". To była najcenniejsza w tych dniach zdobycz. Na ten widok starsi ludzie podchodzili i kreślili im na czołach znak krzyża. Płakali i ci, i ci. Większość trzymała różańce w rękach. Chcieli być naznaczeni tą przynależnością, z daleka rozpoznawalni. Zresztą ta potrzeba przynależności, posiadania mistrza, nauczyciela, przewodnika, to odkrywanie tożsamości ma wiele twarzy, barw i odcieni.

Przedstawiciele pokolenia

Rafał z małej wioski Szczytkowo, niedaleko granicy z Ukrainą, opowiada, jak umierał na raka węzłów chłonnych, tzw. chłoniaka. Leżał z rozdętą guzem szyją i marzył o niemożliwym - o spotkaniu z Ojcem Świętym. Stało się więc za sprawą dobrych ludzi, że w czerwcu 2004 r. Dziś 17-letni Rafał pojechał do Watykanu. Ojciec Święty, według relacji chłopca, miał dotknąć jego głowy i powiedzieć kilka słów, które odmieniły życie młodego człowieka i wielu osób wokół: "Wszystko, co spotyka człowieka, i to dobre, i to złe, pochodzi od Boga. Więc za wszystko należy dziękować. Nawet ciężką chorobę należy przyjmować z pokorą i ufnością, bo wtedy cierpienie zostanie wynagrodzone". Potem trwali na cichej rozmowie, o której Rafał nie chce nikomu opowiadać. Ale gdy wrócił do Krakowa, postanowił walczyć o życie.
Lilka, dziś mama dwójki ślicznych dziewczynek, wspomina:
- W świecie wątpliwych autorytetów i obalanych co krok wartości pozwalał wierzyć, że miłość, że wolność, że ludzka godność, że życie, że wszystko jest tak piękne... I spotkałam mężczyznę, który też Go podziwiał. Po ślubie pojechaliśmy do Rzymu. W sukni ślubnej biegałam przez ul. Conciliazione do Placu św. Piotra. Ojciec Święty osobiście pobłogosławił nas. Kilka słów, dotknięcie, uśmiech, znak krzyża i różaniec - tak nas zaopatrzył na wspólne życie. To był najpiękniejszy prezent ślubny. Patrycja długo niemal nie dostrzegała Papieża, dzisiaj mówi:
- To wieloletnie, bierne uczestnictwo w tworzonym przez Niego dziele zostało przerwane podczas pielgrzymki w 1999 r. Dostrzegłam wtedy Jego fizyczne cierpienie i zmęczenie. Gdy patrzyłam na Jego drżącą lewą dłoń, która nie chciała posłusznie wykonać prostej czynności, przeszywał mnie głęboki smutek. I tak wiele sobie wtedy uświadomiłam... Ale to nie współczucie dla Papieża popchnęło mnie wówczas do żarliwej modlitwy i przystąpienia do sakramentu spowiedzi. Zaprowadził mnie tam szczery wstyd... Przed Nim i przed sobą samą. Tamta pielgrzymka zdyscyplinowała mnie duchowo. A dzisiaj jakiekolwiek zetknięcie się z Ojcem Świętym wyzwala we mnie jedną, prostą myśl: Bądź dobra dla drugiego człowieka.
Ryszard, lat 22, jest Polakiem wychowanym w USA. Jan Paweł II to dla niego argument we wszelkich dyskusjach na tematy religijne.
On jest świadectwem tego, że wiarą można i trzeba żyć.
- I choć wiele zdarzeń ściąga nas na ziemię - tłumaczy Ryszard - On mówi: Idźcie dalej tą drogą, nie lękajcie się, wymagajcie od siebie, nawet jeśli inni nie będą od Was wymagać.
Tak, zdaniem Ryśka, powinni czuć ludzie z "Pokolenia Jana Pawła II".
- Jak wzruszenie przekształcić w nawrócenie? - zastanawia się student chemii, Wojtek. - W bardzo prosty sposób. Iść do spowiedzi i zacząć żyć, jak On uczył... To jest do zrobienia. Po 10 latach pierwszy raz uklęknąłem przy konfesjonale. Zróbcie jak ja...

Cuda zdarzają się codziennie...

Czasem, by dotknął nas cud Jana Pawła II, by nas też przemienił, wystarczyło w tych dniach stanąć sobie w anonimowym tłumie na jakimś polskim placu, ulicy, najlepiej Jana Pawła II, czy w kościele. I posłuchać, popatrzeć, poczuć.
- Jestem niewierzący - usłyszałam pod Szczytem Jasnogórskim. - A teraz zastanawiam się, że skoro w Boga wierzył ktoś tak mądry jak Papież, to może ja się mylę...
- Normalnie, jak zobaczyłam, jak ten Gościu cierpiał, to najpierw się poryczałam, a potem powiedziałam sobie: Gośka, ty tak żyć dalej nie możesz...

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl